Kiedy z Arcadim postanowiliśmy przygarnąć kota, myślałam gdzie go schować, a przynajmniej jak przenieść do domu. Nagle coś mi zaświtało.
-Arcady! A może zabierzemy go do mnie!?-krzyknęłam pełna ekscytacji.
-Ok.-powiedział Arcady który już taki podekscytowany nie był.-Idziemy!
-U mnie w domu nikogo nie ma więc Shiro będzie miał spokój.-stwierdziłam.
-Gdzie dokładnie mieszkasz?-zapytał się.
-Niedaleko z tąd.-powiedziałam uśmiechając się szeroko-Przepraszam że ostatnio nie odbierałam od ciebie telefonu. Po prostu ostatnio nie miałam siły nawet rozmawiać...
-Czy coś się stało?-wyglądał na zaniepokojonego
-Nie...znaczy miałam wypadek. Mój ojczym był pijany i gdy jechał ze mną trafił w drzewo. Stąd ta złamana noga.-próbowałam się uśmiechać.
-Rozumiem...
Przez chwilę milczeliśmy. Przeszliśmy jeszcze parę przecznic i trafiliśmy do mojego domu. Postanowiłam że wpuszczę Shiro do domu. Sama za rękę pociągnęłam Arcadiego do ogrodu w którym rosły wielkie wiśnie. Pod nimi stała ławka. Usiadłam na niej razem z Arcadim?
-Arcady...?-powiedziałam onieśmielona
-Tak?
-Obiecuj mi coś. Już nigdy mnie nie opuścisz i...-nie dał mi dokończyć
-I...będziesz odbierać-zaśmiał się
-No dobrze już dobrze...-też się śmiałam
Potem zawiał lekki wiatr. Słońce już prawie zaszło za horyzontem. Nagle popatrzyliśmy sobie w oczy i... się pocałowaliśmy. Cieszyłam się że widzę Arcadiego. Nie chciałam mówić mu całej prawdy o tym nie odbieraniu. Nie teraz. Na razie byłam szczęśliwa że go mam. To mi wystarczało. Kolejny mój ojciec zginął w wypadku. Może nie lubiłam mojego ojczyma, ale spodziewałam się że na nim się skończy...że mama już nikogo nie musi szukać. Mniejsza...Wtuliłam się mocno w Arcadiego.
-Arcady, nie wiesz może która jest godzina?-zapytałam się jak gdyby nigdy nic.
-Emm...poczekaj...jest 18.-powiedział
-Aaaa...ok.-odparłam-Jutro jadę zdjąć opatrunek. A raczej idę bo nie mam jak jechać...Nie wiesz kto ma prawa jazdy i może mnie zawieść?
-Hmmm....może Mike? Skontaktuję się z nim i jutro rano do ciebie zadzwonię.-powiedział
-Dobrze. Wiesz co robi się ciemno. Jeśli chcesz trafić do domu to lepiej idź teraz.-uśmiechnęłam się
-Spoko...Mizu?
-Tak?
-Może jutro razem pójdziemy do szkoły?-zapytał się
-Ok! To pa! Bądź pod moim domem około 7.20!-krzyknęłam
-Dobra-pomachał mi na pożegnanie i odszedł.
Ja ziewając udałam się do mojego łóżka i ciepłej pościeli.
Arcady?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz