Po porannym treningu postanowiłam przyrządzić dla nas wszystkich
obiad, bo to co serwował nam Mike trudno było nazwać jedzeniem. Może
mistrzem kuchni nie byłam, ale powiedzmy sobie szczerze byłam lepsza do
tego jełopa, który zamiast mózgu miał papkę. Wyciągnęłam mój jakże znany
święty notes. Dzięki bogu zapisałam sobie w nim parę przepisów, tak na
wszelki wypadek. Przymknęłam nawet oko na to, że parę razy zamówiliśmy
sobie pizzę, ale co za dużo to nie zdrowo, a ich zdrowie liczyło się
podwójnie.
-Hymmm- zastanowiłam się na głos, otworzyłam lodówkę i
zajrzałam do spiżarni. W środku znajdowały się same zdrowe i pożywne
produkty, więc dlaczego to co gotował nam Mike było... jakby to ująć
obrzydliwe i przypominało kocie wymiociny?- Pewnie dlatego, że jest
skończonym kretynem- odpowiedziałam sobie.
O wilku mowa. Do kuchni wlazł ten idiota od siedmiu boleści.
-Ani się waż!- krzyknęłam wymachując chochlą tuż przy jego twarzy- dziś ja gotuję!
Przygotowałam
dość spory garnek i zajęłam się przygotowywaniem wywaru na zupę.
Pokroiłam por, marchewkę, kapustę. Usmażyłam tofu. Przygotowałam
makaron. Wszystko wsadziłam do garnka i przyprawiłam odrobiną imbiru.
Jednak mówi się, że najlepszą przyprawą pod słońcem jest głód. A tego
mamy pod dostatkiem. Udon, bo właśnie tą zupę przygotowywałam był gotowy
idealnie na godzinę obiadu. Wszyscy niechętnie znaleźli się w jadalni i
z grobowymi minami czekali na najgorsze. Szczęki opadły im do ziemi gdy
zobaczyli, że z kuchni wychodzę ja.
-Dziś ja przyrządziłam
obiad. W prawdzie nie będzie to danie wysokich lotów w przeciwieństwie
do tych co przygotowywuje nam Mike, ale jest chyba jadalne. Smacznego-
powiedziałam i nalałam każdemu z nich porcję zupy.
-Ale pachnie!
Wszyscy
podziękowali za posiłek i zabrali się do jedzenia. Słyszałam zachwyty,
siorbanie i brzdęk łyżek. Kilka osób poprosiło nawet o dokładkę. Bądź co
bądź opłacało się przepisać parę przepisów.
-Jutro zrobię curry- odparłam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz