Od momentu w którym dowiedziałem się, że nasze treningi są obserwowane przez tych z Enigumy, częściej ćwiczyłem u mnie w domu. Już przestałem liczyć rozstrzaskane doniczki, kiedy zaczęto mnie wyganiać na zewnątrz. To po części był dobry pomysł, bo jest tam o wiele więcej miejsca. Problem polegał w tym, że połowa podwórka była wyłożona brukiem, a na tej części gdzie szczęśliwie mogła rosnąć trawa, rosły również jakieś nieprzyjemnie wyglądające krzaki. Jednak nie miałem innego wyjścia. Założyłem ochraniacze na łokcie, wygrzebałem piłkę którą oddała mi Nadiya i zacząłem trening.
Często przez nierówności w ułożeniu bruku potykałem się, czasem upadałem, a czasem udało mi się uniknąć spotkania z podłożem, jednak za zdarte dłonie.
Mimo otarć, tych większych i mniejszych, mimo stłuczeń, czułem że ćwiczenia przynoszą efekty. Wprawdzie do przetrenowania Ese potrzeba przestrzeni wielkości boiska, ale do przećwiczenia Grzmotu wystarczało miejsca.
Do późnego popołudnia, moje ręce przypominały dwa, ogromne, czerwone zdarcia. Ochraniacze po paru upadkach przestały nawet przypominać ochraniacze. Zostały z nich dosłownie strzępy.
Nagle obok mnie stanął Suga. Zrobił to tak niespodziewanie, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
- Nie strasz... - mruknąłem
- Chciałem sprawdzić, czy jeszcze poza treningami coś do ciebie dociera - powiedział Suga patrząc na piłkę.
- I jakie wnioski wyciągnąłeś? - zapytałem, lekko wyprowadzony z równowagi.
- Nic się nie zmieniło - uśmiechnął się do mnie - Zawsze kiedy trenujesz jesteś skupiony i opanowany, jak nigdy. Tak jak zawsze.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Dzięki - odparłem i podniosłem piłkę - Poćwiczysz ze mną?
Suga spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- No co, przecież nic ci się nie stanie... - dodałem
- Ale ty się tu zetrzesz - rzekł i spojrzał na bruk i westchnął - Nic się nie zmieniło... Dobra, co mam robić? - zakasał rękawy bluzy i spojrzał na piłkę jak saper na bombę.
- Strzelać do mnie - powiedziałem.
Wznowiliśmy trening. Ćwiczyliśmy drybling - który coraz lepiej mi wychodził - a potem, przy użyciu Grzmotu wyłapywałem piłki.
- Jak ci idzie z Ese? - zapytał szarowłosy dysząc i kopiąc piłkę w moją stronę
- Tak samo jak wcześniej - odparłem, odbijając piłkę prawą pięścią - Nie sądziłem, że tyle treningów i dalej nic...
- Może źle się do tego zabierasz? - powiedział, łapiąc futbolówkę.
- Nie wiem. Ale będę próbować. Inaczej się nie przekonam... A co z siatkarzami? - sam nie wierzyłem w swoje słowa.
- Pierwszoklasiści poprawili swoją grę w tak krótkim czasie. Dzięki, że pomagasz Shonowi. To wiele dla niego znaczy. Muszę się zbierać, cześć! - przybiliśmy piątkę i Suga odszedł.
Do wieczoru kontynuowałem trening. Dość duże rany na łokciach nie przeszkadzały w ćwiczeniach, nie licząc denerwującego pieczenia.
Cała drużyna ciężko pracuje, ale ostatnie wydarzenia ciągle stawiają na naszej drodze jakieś problemy. Nikt nie może się poddać. Mecz z Enigumą zbliża się nieuchronnie i trzeba stawić czoło problemowi.
W duchu przyżekłem sobie, że nigdy więcej nie będę brać udziału w grze z przeciwnikami przed meczem.
****
Następnego dnia spóźniłem się trochę na trening. Przebrałem się w strój, a na zabandażowane łokcie naciągnąłem nowe ochraniacze. Drużyna właśnie zaczynała rozgrzewkę. Chciałem jak najszybciej wybiec z domku mając nadzieję że nie dostanie mi się zbytnio od Minori. Przez nieuwagę zachaczyłem nogą o własną torbę. Uderzyłem jednym łokciem o ziemię a drugim o próg domku klubowego. Bandaże prawie natychmiast przybrały kolor czerwony.
- Co się stało? - usłyszałem głos Arcady'ego
- Nic mi nie jest - syknąłem podnosząc się z murawy - Przepraszam za spóźnienie.
- Minori cię chyba prześwięci - dodała Shadow
I nie pomyliła się. Podczas gdy inni zaczęli grać, ja biegałem wokoło boiska i w tym czasie zmieniłem sobie zakrwawione bandaże na łokciach. Gdy skończyłem robić okrążenia, wróciłem do treningu...
Często przez nierówności w ułożeniu bruku potykałem się, czasem upadałem, a czasem udało mi się uniknąć spotkania z podłożem, jednak za zdarte dłonie.
Mimo otarć, tych większych i mniejszych, mimo stłuczeń, czułem że ćwiczenia przynoszą efekty. Wprawdzie do przetrenowania Ese potrzeba przestrzeni wielkości boiska, ale do przećwiczenia Grzmotu wystarczało miejsca.
Do późnego popołudnia, moje ręce przypominały dwa, ogromne, czerwone zdarcia. Ochraniacze po paru upadkach przestały nawet przypominać ochraniacze. Zostały z nich dosłownie strzępy.
Nagle obok mnie stanął Suga. Zrobił to tak niespodziewanie, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
- Nie strasz... - mruknąłem
- Chciałem sprawdzić, czy jeszcze poza treningami coś do ciebie dociera - powiedział Suga patrząc na piłkę.
- I jakie wnioski wyciągnąłeś? - zapytałem, lekko wyprowadzony z równowagi.
- Nic się nie zmieniło - uśmiechnął się do mnie - Zawsze kiedy trenujesz jesteś skupiony i opanowany, jak nigdy. Tak jak zawsze.
Uśmiechnąłem się lekko.
- Dzięki - odparłem i podniosłem piłkę - Poćwiczysz ze mną?
Suga spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem.
- No co, przecież nic ci się nie stanie... - dodałem
- Ale ty się tu zetrzesz - rzekł i spojrzał na bruk i westchnął - Nic się nie zmieniło... Dobra, co mam robić? - zakasał rękawy bluzy i spojrzał na piłkę jak saper na bombę.
- Strzelać do mnie - powiedziałem.
Wznowiliśmy trening. Ćwiczyliśmy drybling - który coraz lepiej mi wychodził - a potem, przy użyciu Grzmotu wyłapywałem piłki.
- Jak ci idzie z Ese? - zapytał szarowłosy dysząc i kopiąc piłkę w moją stronę
- Tak samo jak wcześniej - odparłem, odbijając piłkę prawą pięścią - Nie sądziłem, że tyle treningów i dalej nic...
- Może źle się do tego zabierasz? - powiedział, łapiąc futbolówkę.
- Nie wiem. Ale będę próbować. Inaczej się nie przekonam... A co z siatkarzami? - sam nie wierzyłem w swoje słowa.
- Pierwszoklasiści poprawili swoją grę w tak krótkim czasie. Dzięki, że pomagasz Shonowi. To wiele dla niego znaczy. Muszę się zbierać, cześć! - przybiliśmy piątkę i Suga odszedł.
Do wieczoru kontynuowałem trening. Dość duże rany na łokciach nie przeszkadzały w ćwiczeniach, nie licząc denerwującego pieczenia.
Cała drużyna ciężko pracuje, ale ostatnie wydarzenia ciągle stawiają na naszej drodze jakieś problemy. Nikt nie może się poddać. Mecz z Enigumą zbliża się nieuchronnie i trzeba stawić czoło problemowi.
W duchu przyżekłem sobie, że nigdy więcej nie będę brać udziału w grze z przeciwnikami przed meczem.
****
Następnego dnia spóźniłem się trochę na trening. Przebrałem się w strój, a na zabandażowane łokcie naciągnąłem nowe ochraniacze. Drużyna właśnie zaczynała rozgrzewkę. Chciałem jak najszybciej wybiec z domku mając nadzieję że nie dostanie mi się zbytnio od Minori. Przez nieuwagę zachaczyłem nogą o własną torbę. Uderzyłem jednym łokciem o ziemię a drugim o próg domku klubowego. Bandaże prawie natychmiast przybrały kolor czerwony.
- Co się stało? - usłyszałem głos Arcady'ego
- Nic mi nie jest - syknąłem podnosząc się z murawy - Przepraszam za spóźnienie.
- Minori cię chyba prześwięci - dodała Shadow
I nie pomyliła się. Podczas gdy inni zaczęli grać, ja biegałem wokoło boiska i w tym czasie zmieniłem sobie zakrwawione bandaże na łokciach. Gdy skończyłem robić okrążenia, wróciłem do treningu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz